Końskie decydujące o wyniku wyborów prezydenckich w Polsce, to najbardziej zapamiętam ze świata polityki w 2020 roku. Świętokrzyskie miasto stało się 6 lipca najważniejszym miejscem w kraju.
W tym dniu miała odbyć się najważniejsza przed drugą turą telewizyjna debata kandydatów na prezydenta. Miała, bo stawiła się tylko urzędująca głowa państwa – Andrzej Duda. Jego rywal, kandydat Platformy Obywatelskiej Rafał Trzaskowski do ostatniej chwili trzymał wszystkich w niepewności, aż ostatecznie zrejterował.
SIŁA ZAPLECZA
Wielu odebrało to jako lekceważenie kontrkandydata, ale przede wszystkim wyborców z tzw. prowincji, którzy czekali na programy i wymianę argumentów między obydwoma panami aspirującymi do najważniejszego urzędu w państwie. Nieobecność Trzaskowskiego była znamienna również z innego powodu. To symbol nieobecności w regionie zarówno kandydata, jak i jego zaplecza, czyli Platformy Obywatelskiej. Wynikiem m.in. takiego podejścia do wyborców byłą miażdżąca przewaga Andrzeja Dudy wśród świętokrzyskich wyborców. Ubiegający się o reelekcję prezydent zdobył 64,41 procent głosów, a jego konkurent – 35,59 procent.
Mam wrażenie, że trudno było spodziewać się innego wyniku. Działacze Prawa i Sprawiedliwości, mimo silnej pozycji w regionie, nie zasypiali gruszek w popiele. Codziennie organizowali konferencje prasowe dotyczące programu swojego kandydata, spotkania z mieszkańcami wszystkich powiatów, zasypywali informacjami w trakcie spotkań na ulicach i targowiskach. Sam prezydent gościł w regionie kilka razy. Był m.in. na Świętym Krzyżu, w Sandomierzu, Kielcach i Jędrzejowie, gdzie wygłosił płomienne przemówienie w upalnym słońcu, by po chwili mimo burzy i ulewnego deszczu rozmawiać z mieszkańcami miasta.
Rafał Trzaskowski był w regionie raz, odwiedzając trzy miasta. Działacze Platformy Obywatelskiej wydawali się być natomiast w ogóle nieobecni. O ich istnieniu przypominały organizowane sporadycznie tzw. kartoniady. I to w zasadzie wszystko. Zwolenników Rafała Trzaskowskiego widać było po debacie w Końskich, kiedy udając mieszkańców miasta, pod wodzą warszawianina Tomasza Lisa wykrzykiwali obraźliwe hasła pod adresem urzędującego prezydenta, który notabene znów znalazł okazję do spotkań, rozmów i wspólnych zdjęć z wyborcami.
OPOZYCJA W ROZSYPCE
Ta sytuacja, to przykład systematycznie słabnącej siły PO w Świętokrzyskiem. Partia zdobyła trzy mandaty do Sejmu, ale na regionalnej scenie naprawdę aktywna jest tylko poseł Marzena Okła-Drewnowicz. Poseł Bartłomiej Sienkiewicz pojawia się sporadycznie, za to konsekwentnie unika kontaktu z mediami, a za ich pośrednictwem z wyborcami. Poseł Adam Cyrański po wyborach praktycznie zniknął. Klubu radnych w sejmiku województwa nie ma, bo wystąpili z niego Grigor Szaginian i Sławomir Gierada. W kieleckiej radzie miasta radni KO PO z reguły krytykują działania prezydenta Wenty, ale wspierają go, głosując za jego propozycjami, albo wstrzymując się od głosu, bo jednym z wiceprezydentów jest nominowany przez PO Arkadiusz Kubiec.
A reszta opozycji? Polskie Stronnictwo Ludowe najpierw straciło władzę w kraju, potem w województwie i chyba nadal nie potrafi się z tym pogodzić. Gorsze jest to, że nie może pogodzić się też we własnym gronie. Ludowcy szukają nowej tożsamości i nowego targetu wśród wyborców. Można odnieść wrażenie, że robią to trochę na siłę. Liderzy mówią o przedsiębiorcach i ochronie zdrowia, zapominając o rolnikach i mieszkańcach wsi. To nie wszystkim się podoba. Doświadczeni działacze stronnictwa, z którymi rozmawiałem nie chcą mówić publicznie tego co myślą o tych pomysłach. W prywatnych rozmowach dystansują się jednak od tej drogi, powołując się na swoje konserwatywne podejście do np. religii i spraw światopoglądowych.
Lewica ma podobny problem, również postanowiła walczyć o poparcie, stosując radykalne działania. To przecież działacze Nowej Lewicy (jeszcze niedawno SLD) wyprowadzili na ulice młodych ludzi, sugerując im, że wulgaryzmami z rynsztoka, używanymi dotychczas przez margines społeczny, obalą rząd, a co za tym idzie „system”, bo przecież każdy młody człowiek jest mniej, lub bardziej „rewolucjonistą”. Tym samym zdają się zapominać o zwykłych ludziach, którzy nie chcą burzyć kościołów, ale boją się o swój byt i o to jak poradzą sobie ich dzieci w szczególnie trudnej sytuacji, w jakiej jesteśmy. Lewica powinna być jednak czujna, bo na tę samą ścieżkę weszła część polityków Platformy Obywatelskiej. Na czele największej manifestacji proaborcyjnej w Kielcach, skandując wulgaryzmy, ramię w ramię maszerowały dwie radne PO i dyrektor biura parlamentarnego Nowej Lewicy.
PROBLEM W SAMORZĄDACH
Polityka dość zaskakująco dotyka również samorządu. Za przykład niech posłuży Sejmik Województwa Świętokrzyskiego i zachowanie prezydenta Kielc.
W wojewódzkim samorządzie wszyscy zapewniają o tym, że chcą wyciągnąć region z marazmu. Są efekty, działania Zarządu Województwa doprowadziły do tego, że nie jesteśmy już czerwoną latarnią w wydawaniu unijnych pieniędzy. Niemal co chwilę słyszymy o kolejnych funduszach na żłobki, przedszkola, drogi, pomoc dla seniorów, a przede wszystkim na walkę ze skutkami epidemii.
Niby wszystko jest w porządku, ale każda kolejna sesja sejmiku jest niespodzianką. Nigdy nie wiadomo jakie będą wyniki głosowań, ani jakie głosy pojawią się w dyskusjach. Najlepszym przykładem debata i głosowanie nad budżetem. Okazało się, że marszałek nie może liczyć na „swoich” radnych, ale na opozycję tak.
A w Kielcach? Bez zaskoczeń, kolejny brak wotum zaufania dla prezydenta Wenty i kolejne rysy na wizerunku włodarza miasta. Rok zaczął od konfliktu z sąsiednimi gminami o wysokość opłat za odbiór śmieci w instalacji w Promniku. Konfliktów z radnymi końca nadal nie widać, a zwieńczeniem konfrontacyjnego kursu było wygaszenie oświetlenia w mieście. Bogdan Wenta tak postanowił wpłynąć na politykę rządu w negocjacjach z Unią Europejską. W ten sposób wielki świat zdominował pracę prezydenta, którego służby nie potrafią od niemal półtora roku poradzić sobie z załataniem zniszczonego przez nawałnicę kawałka parkowego muru…